Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai – recenzja anime

No i obejrzałam ten (potencjalny) wyciskacz łez. Czy był nim w rzeczywistości? To zależy od indywidualnego podejścia, ja mogę pisać jedynie za siebie :)
Zaczynając od początku muszę wspomnieć, że najpierw przeczytałam recenzję na portalu Tanuki.pl i co tu będę ukrywać, nie zachęciła mnie zbytnio do seansu. Dość chłodna ocena może dawać mylne zdanie o anime, bo choć w połowie popieram zdanie recenzentki to jednak nie do końca. Pewnie gdybym nie przeglądała listy najpopularniejszych tytułów na MAL­‑u to AnoHana przepadłaby gdzieś w gąszczu innych propozycji. Zaskoczona (i zaciekawiona) tak rozbieżnym podejściem w ocenie (i nie będę ukrywać, również w komentarzach) postanowiłam jednak dać szansę ten animowanej wersji Uwierz w ducha :)
 

AnoHana to opowieść o grupie przyjaciół, których rozdziela śmierć ich koleżanki.Menma -główna bohaterka tonie w jeziorze, a jej znajomi czując się odpowiedzialni za zaistniałą tragedię zrywają ze sobą wszelkie kontakty. Mimo, że mieszkają w jednym mieście unikają swojego towarzystwa. Pewnego dnia jasnowłose dziewczę ukazuje się Jincie i prosi go, by pomógł jej zrealizować upragnione marzenie. Zaskoczony chłopak początkowo nie wierzy z to co widzi, i wmawia sobie, że ma halucynacje. Ale gdy po kilku dniach Menam nie znika, zaczyna rozumieć, że jedynym sposobem odprawienia przyjaciółki w zaświaty jest spełnienie jej prośby. Wie jednak, że sam tego nie dokona i muszą mu w tym pomóc dawni znajomi. Tylko czy oni będą chętni odnowić dawne relacje i rozdrapać zabliźnione rany?

Na początek minusy. Do odcinka 8 historia była dla mnie najzwyczajniej nudna. Naprawdę nie wiem czemu nie urzekła mnie ta cała oprawa (prócz odcinka pierwszego – on był bardzo dobry). Byłam zdziwiona, ponieważ jestem fanką dramatów i płaczę na nich obficie, a tu taki zawód. Nie umiałam się odnaleźć w tej całej stylistyce, nie utożsamiałam się z bohaterami (prócz Anaru) i coraz częściej myślałam, że tym razem nie będę podzielać zachwytów większości widzów. Nudziłam się coraz bardziej i tylko mój wrodzony upór i fetysz oglądania każdego anime do końca nie pozwolił mi wyłączyć przed finałem. Cały czas zastanawiałam się, gdzie tu niby mam znaleźć zaczepienie do wzruszenia, co ma mnie chwytać za serce, powodować nadmierną wilgotność oczu… I gdy już straciłam nadzieję, nadszedł 9 odcinek :) Ale jeszcze o minusach… Tak więc seans AnoHany był dla mnie niejaką męczarnią przez postać naszego kochanego duszka – Menmy. Wiem, że jasnowłose dziewczę ma wielu fanów ale ja przez większość odcinków życzyłam jej jak najszybszej wycieczki do upragnionego Nieba. Drażniła mnie niesamowicie tym dziecinnym zachowaniem (niby argumentem obronnym może być zgon w młodym wieku, ale też nie przesadzajmy. Wyglądało to tak, jakby twórcy postarali się nadać jej nastoletni wygląd zapominając o sferze emocjonalnej), ciągłym czepianiem się szyi Jinty i powtarzaniem jego imienia. Naprawdę, przy czwartym odcinku miałam już tego dość. Ja po prostu nie lubię takich przesłodkich, kochanych, oddanych wszystkim bohaterek. Nigdy nie byłam fanką postawy a la Matka Teresa z Kalkuty. Nie odbieram tego jako wady, po prostu to nie mój target, ja zawszę utożsamiam się z bardziej wyrazistymi postaciami. Menma mnie po prostu nudziła, bardziej skupiałam się na relacjach wewnątrz grupy niż na pomocy jej.

No więc oglądając tak AnoHanę i nie mogąc znieść Menmy coraz bardziej skłaniałam się ku zdaniu Enevi, że coś z tym anime jest nie tak. Aż nadszedł wspomniany 9 odcinek i nagle karta się odwróciła…

Coś, co początkowo mnie nudziło stało się ciekawą opowieścią o żalu, tęsknocie i niemożności powiedzenia ostatecznego „żegnaj”. Akcja zaczęła być ciekawa, a ja włączałam kolejne odcinki nie z potrzeby dociągnięcia kolejnego tytułu do końca, lecz z czystej ciekawości i chęci zobaczenia jak to się skończy. I choć na mojej twarzy, aż do finałowego odcinka, nie pojawiła się ani jedna łza anime zaczęło zbierać swoje punkty. Bohaterowie nabrali głębi, zaczęło mi na nich zależeć i co najważniejsze, również na główną bohaterkę zaczęłam spoglądać życzliwiej. Już nie irytowała, zaczęłam dostrzegać jej punkt widzenia, to wszystko co ukształtowało jej charakter, a gdy dowiedziałam się jakie faktycznie było jej marzenie… no cóż – Ci, co widzieli wiedzą, że po tym Menma zyskuje w oczach i to dużo :) Aż w końcu nadszedł finał, (i choć pierwsza połowa trochę przypominała mi przesadzony melodramat), a szczególnie jego druga część całkowicie stopił moje serce. Od akcji w lesie non stop płakałam. Nie mogłam się powstrzymać, choć naprawdę się starałam, to twórcy z premedytacją atakowali mnie kolejną rozczulającą sceną. I wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę to przyjaźń była najważniejsza, nie ważne co było i będzie później – w tamtym momencie tylko ona się liczyła. Te wszystkie miłosne perypetie, złamane serca i małe dramaciki przegrały z siłą prawdziwej i nierozerwalnej więzi między bohaterami. Można utyskiwać, że postacie były czasem płaskie jak kartki papieru, miały trociny zamiast mózgu ale pod koniec nabrały takiej wyrazistości, że aż miło było patrzeć. Byli bardziej ludzcy od niektórych żywych postaci. Finał był idealnie skrojony pod tych, którzy są wrażliwi na takie chwyty – na te wszystkie czułe słówka i łzy bohaterów, ale wiecie co, mi osobiście to nie przeszkadza. Nie czuję się źle z tym, że po raz kolejny płakałam na anime. Co więcej życzyłabym sobie więcej takich opowieści. Bo choć całościowo AnoHana nie zasługuje (według mnie) na najwyższe oceny, to pięknie pokazuje siłę przyjaźni, a na mnie to zawsze działa. A do końcowych dziesięciu minut jeszcze nie raz powrócę, bo niewiele tytułów potrafiło tak bardzo mnie wzruszyć finałową zagrywką. Także popieram (w pewnych aspektach) zdanie recenzentki. Może do połowy to i tani melodramat, ale ostatnie odcinki kupiły mnie w całości i naprawdę podziwiam tych wszystkich, którzy wytrzymali do końca bez uronienia łez. Dodatkowe brawa należą się twórcom ścieżki dźwiękowej – dla mnie cudo. Bez wątpienia jedna z najsilniejszych stron anime, a ending w wykonaniu seyiu trzech głównych postaci żeńskich to mistrzostwo i magia w jednym. To samo odnosi się do grafiki – Anaru w rozpuszczonych włosach wyglądała prześlicznie. Co zaś tyczy się bohaterów nie miałam większych problemów z obdarzeniem ich sympatią i prócz Menmy nikt mi nie przeszkadzał. Szkoda jedynie, że rodziny naszego duszka było tak mało na ekranie.

Podsumowując – gdybym oglądanie AnoHany zarzuciła po początkowych odcinkach przegapiłabym jeden z najbardziej wzruszających finałów w anime (ostatnimi latami twórcy nie rozpieszczają nas dobrymi dramatami). Nie przekonałabym się również, że bohaterowie mogą tak ładnie ewoluować – z obojętnych mi postaci zmienili się w bohaterów, z którymi żegnałam się ze łzami w oczach. Twórcom trzeba oddać jeszcze jedno – dzięki ich opowieści sama poczułam tęsknotę za moją paczką z dzieciństwa i zapragnęłam, by te beztroskie letnie dni wróciły jeszcze raz… By choć przez moment nie być dorosłą lecz znów bawić się w chowanego na ulubionej polanie :) Ocena ogólna – 8/10 – początkowo chciałam dać 6 ale odcinek 11 podwyższył ocenę o dwa oczka. Nieczęsto zdarza się, że infantylna i nudna historia zamienia się pod koniec w jeden z najbardziej poruszających dramatów.

 

2 thoughts on “Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai – recenzja anime

  1. Dokładnie pisze:

    To twoje zdanie. Moim zdaniem jesteś apatyczną osobą i dlatego nie pochwalam twojej wypowiedzi : )

Dodaj komentarz