Sinister – recenzja

Jesienno – zimowe miesiące to idealny czas na wprowadzanie horrorów do kin. Nic nie nastraja lepiej niż szarzyzna za oknami i poczucie totalnego przygnębienia w zetknięciu z opowieściami grozy. Gdy do kompletu dostaniemy historię o dziwnym nadprzyrodzonym bycie zamieszkującym stare domostwo może zrobić się ciekawie. Powyższy film reklamowany jest hasłem – ciekawość silniejsza niż strach i tak jest w zasadzie. Główny bohater „Sinistera”, postanawiający zgłębić starą tajemnicę morderstw w małym miasteczku na własnej skórze przekona się, że niektóre tajemnice powinny pozostać w ukryciu. Przed wami jeden z najbardziej niepokojących filmów grozy ostatnich lat, który wywołał ciarki na moich plecach, a także sprawił, że poszczególne sceny oglądałam przez palce.

Recenzja może zawierać spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność.

Czytaj dalej

Saga Zmierzch: Przed Świtem część 2 – recenzja

Treść może zawierać spoilery.

„To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni – możemy iść”. Tak właśnie mogliby zaśpiewać widzowie wychodzący z kin po seansie ostatniej części sagi. Kulturalny fenomen trwający dobrych kilka lat właśnie przestaje istnieć. „Przed Świtem 2” pewnie zarobi mnóstwo kasy, zdobędzie kilka mniej prestiżowych nagród przyznawanych przede wszystkim przez zakochane w filmach nastolatki, zbierze kilka pochlebnych recenzji i mnóstwo negatywnych. Ale tak naprawdę nie to jest najistotniejsze. Właśnie kończy się pewien rozdział, swoisty fenomen literacki oraz filmowy. Żaden tytuł nie był tak obśmiewany, wyszydzany, mieszany z błotem jak historia wymyślona przez Stephanie. Czy słusznie, to trudno stwierdzić wszakże tyle opinii ilu ludzi. Jedno jest pewne, sagę widział prawie każdy, nie wszystkie części ale choć jedną z pięciu, przez co ma wyrobiony osąd na jej temat. Ja sama nigdy nie należałam do fanów „Zmierzchu”, cała historia była niestety w moim odczuciu zbyt płytka i infantylna, ale ciekawość tego co dalej pokażą twórcy kazała oglądać mi kolejne odsłony. Po wszystkim stwierdzam, że czasu poświęconego na filmy nie żałuję, ponieważ warto zaznajomić się z tak popularnym, kochanym i jednocześnie nienawidzonym uniwersum. Ostatnia część udowadnia, że gdyby ogólny zarys historii był mroczniejszy i po prostu ostrzejszy w swej wymowie, całość prezentowałaby się znaczniej lepiej.

Czytaj dalej

The Apparition – recenzja

Od czasu do czasu pojawia się horror, który ma wyjątkowo niską ocenę na IMDb a mi jakoś przypada do gustu. Nie jest to częsty przypadek, ale właśnie ostatnio doświadczyłam tego podczas oglądania recenzowanego filmu. Opowieść o nawiedzeniu, czy to domu, osoby, czy choćby przedmiotu zawsze mnie fascynowała. Podświadomie zawsze bałam się, że to właśnie mnie przydarzy się taka historia więc to pewnie dlatego podchodzę tak emocjonalnie do tematyki z tym związanej. Na film trafiłam przez plakat na którym Ashley Greene jest obmacywana przez jakieś brzydko wyglądające ręce dziwnego osobnika. W oczy rzuciły mi się jego paznokcie, które kojarzyły mi się z brudem, takich charakterystycznym, jakbyś dopiero co wyszedł z kopalni gdzie grzebałeś w węglu ( wiem, dziwna jestem :). Szybki rzut oka na opis i już miałam film na swoim dysku. Po seansie mogę rzec, że jestem w miarę zadowolona. Ale po kolei.

Czytaj dalej

Step Up Revolution – recenzja

Szał na taniec powoli opuszcza nasz kochany kraj. Nie jesteśmy już bombardowani kolejnymi durnymi odsłonami Tańca z Gwiazdami czy pseudo – tanecznym show You Can Dance ( i tak każdy wie, że najważniejsze było jury ). Teraz nadeszła pora na gotowanie, ale nie o tym będzie ta notatka. Otóż kilka lat temu na ekrany amerykańskich kin weszła pierwsza odsłona tanecznego cyklu pod wymownym szyldem „Step Up”. Była to bezpretensjonalna opowieść o miłości z tańcem w tle. Twórcy nie silili się na zrobienie widowiskowego filmu o niczym więc obraz posiadał w sobie prawdziwy urok. Gdy producenci wywęszyli sposób na zarobienie kasy postanowili co dwa lata wypuszczać kolejne odsłony opowieści. Recenzowana poniżej jest czwartą z kolei i, jak mawia przysłowie – im głębiej w las tym ciemniej. Ciemniej było nie tylko pod kopułami twóców ale i podczas tworzenia scenariusza, który jest płytszy niż kałuża na jezdni w lipcowy dzień. Gdy komuś zrobi się zimno może włączyć sobie owe dzieło, ponieważ reżyser postanowił poznęcać się nad nami i akcję osadził w jednym z najgorętszych miast Ameryki – Miami Beach na Florydzie. Uff, już mi gorąco ;)

Czytaj dalej

Wstyd ( Shame ) – recenzja

Teoretycznie uzależnienie może dopaść każdego z nas. Wszystko na ogół zaczyna się niewinnie by po jakimś czasie nabierać na intensywności, a co za tym idzie dezorganizować nam życie. Gdy mamy do czynienie z czymś na pozór nieszkodliwym, jak np. uzależnienie do słodyczy to jeszcze pół biedy. Gorzej, gdy nasze niepohamowane pragnienia dotyczą sfer intymnych i są tak silnie w nas zakorzenione, iż przejmują całkowitą kontrolę nad tym co robimy, co czujemy i jak się zachowujemy. Czasem pomaga wizyta u psychiatry, ale nie oszukujmy się, jedynie nieliczni są gotowi skorzystać z pomocy specjalisty. Cała reszta myśli, że sama poradzi sobie z tym problemem lub po prostu wstydzi się tego co ich spotkało. Taki właśnie problem dotyka głównego bohatera „Wstydu”, Brandona, a jego walkę z nałogiem będziemy mogli obserwować na ekranie. Walkę dość przygnębiającą i, co tu pisać – chyba z góry przegraną.

Czytaj dalej

The Thing ( Coś ) – recenzja filmu

Przybysze z obcych planet nawiedzający naszą kochaną Ziemię i walczący z naszą rasą zawsze mieli wzięcie wśród reżyserów. Warto przypomnieć dwa sztandarowe tytuły – „Alien” Ridleya Scotta i „Coś” Johna Carpentera. Recenzowany film jest prequelem wspomnianego carpenterowskiego horroru. Nie od dziś wiadomo, że najłatwiej zarabia się pieniądze podczepiając się do znanych i lubianych marek. Na taki właśnie pomysł wpadli norwescy twórcy i idąc po rozum do głowy postanowili ożywić mit obcej cywilizacji dziesiątkującej pracowników stacji badawczej na Antarktydzie. Zamysł swój oparli jednak nie na kiepskiej kontynuacji, ale na puszczeniu wodzy fantazji i zaprezentowaniu szerszej publiczności swojej wersji tego „jak to wszystko się zaczęło…”.

Czytaj dalej

Pięćdziesiąt twarzy Greya – recenzja romansidła

Tak, tak wiem, na ogół nie zamieszczam tu książkowych recenzji, ale po zapoznaniu się z tym dziełem nie mogłam nie podzielić się z wami moimi przemyśleniami. Oto jak wyglądałby związek Belli i Edwarda ze „Zmierzchu” gdyby Stephanie Meyer nie była mentalną dziewicą i odważyłaby się na wprowadzenie do fabuły ostrych scen erotycznych, a Edek zaczął nosić lniane koszule. Przed wami młodszy brat Sagi, Christian Grey i jego głęboko skrywane odcienie. Pięćdziesiąt dla ścisłości ;)

Czytaj dalej