Służące – recenzja filmu

” Fajnie byłoby mieć służącą ” – pewnie wielu z nas od czasu do czasu tak myśli, szczególnie gdy nadchodzą okresy świąteczne i stajemy przed wyzwaniem posprzątania całego domu. Oczywiście ja szybko porzucam takie pragnienia, nie umiem wydawać rozkazów innym ludziom, a posada służącej niejako mi się z tym kojarzy. Po obejrzeniu ” The Help ” zdałam sobie sprawę, że dawniej czarnoskórzy mieli przechlapane, jeśli trafili pod dach takich ludzi jak filmowa Hilly, ale z drugiej strony w ręku mieli dobrą kartę przetargową – rodzinne grzeszki bardzo trudno zamieść pod dywan.

 

Główną bohaterką opowieści autor uczynił Abilileen Clark ( Viola Davis ), czarnoskórą pomoc domową, choć w jej przypadku lepsze byłoby stwierdzenie – kobieta do wszystkiego. Do jej obowiązków należało polerowanie srebra, gotowanie, sprzątanie, odkurzanie, zajmowanie się, a raczej wychowywanie dziecka swoich pracodawców, zakupy itp. a w zamian dostawała jakieś śmieszne sumy. W czasach gdy rozgrywa się akcja ( czyli przełom lat 50 i 60 ) takie wykorzystywanie Afroamerykanów było na porządku dziennym. By zaakcentować przepaść między rasami, panna Hilly Holbrook ( rewelacyjna Bryce Dallas Howard ) postanawia utworzyć nowe zasady, do których zalicza się między innymi budowa oddzielnych toalet dla służby ( powodowane jest to podobno względami zdrowotnymi, ale każdy mieszkaniec Jacksonville wie, że Hilly się po prostu brzydzi się użytkować łazienkę z kolorowymi ). Służącą u panny Holbrook jest wygadana mistrzyni kuchni Minny Jackson ( Octavia Spencer ) i jednocześnie najlepsza przyjaciółka Aibi. Niespodziewanie sojuszniczką czarnoskórych pomocy domowych zostaje świeżo upieczona dziennikarka Eugenia ” Skeeter ” Phelan ( Emma Stone ), która postanawia napisać książkę z perspektywy służących i prosi bohaterki o pomoc w stworzeniu prawdziwego portretu mieszkanek miasteczka. Na początku negatywnie nastawione, z czasem postanawiają się zgodzić nie podejrzewając jak wielkim echem odbije się ta publikacja…

Czasem się zastanawiam co czyni ludzi złymi do szpiku kości. Wychowanie, odgórnie narzucane zasady, złe wzorce w rodzinie, czy po prostu niektórzy rodzą się zepsuci? W swoim krótkim życiu nie spotkałam tak wyrachowanych i jednocześnie złośliwych istot jak panna Holbrook. Przez cały seans miałam nadzieję, że ktoś w końcu da jej nauczkę i utrze tego zgrabnego nosa. Ta wredna zdzira miała niesamowity ubaw i satysfakcję z każdej złośliwości którą uczyniła. Najlepiej bawiła się uprzykrzając życie swoich służących. W tych scenach wychodziła z niej niezła rasistka, a ten jej mężulek… Gdybym miała ich w swoim kręgu znajomych pewnie unikałabym ich towarzystwa,  ewentualnie sprzedałabym im kopa w tyłek w chwili skrajnego zdenerwowania. W jej przypadku byłam pewna, że urodziła się z tym defektem bycia wkurzającą jędzą. Strasznie się ucieszyłam, gdy na jej usteczkach pojawił się ten mega zajad i doprowadził ją do rozpaczy. Brakowało jeszcze by fryzjerka zniszczyła jej tę wyfiołkowaną, drogą fryzurę.
Po tym jak podeszłam do tej postaci mogę z całą pewnością stwierdzić, że film był ( dla mnie oczywiście ) dobry. Jeśli bohater wykreowany na potrzeby scenariusza tak silnie oddziałuje na widza to pomyślny znak. Gdy się z kimś identyfikujemy, lubimy go lub po prostu nienawidzimy wróży dobrze dalszemu seansowi – najgorsze co może nas spotkać to płascy bohaterowie, których los jest nam obojętny. W przypadku ” Służących ” na szczęście mamy paletę różnorodnych postaw i charakterów. Można jedynie żałować, że ta galeria jest tak jednoznaczna – połowa postaci jest skrajnie złych, a reszta krystalicznie dobrych. Gdyby na końcu zafundować jednej z tych wyniosłych panienek jakąś przemianę moralną byłoby naprawdę rewelacyjnie, a tak momentami poraża nas schematyczność niektórych zachowań.

Na szczęście to jedynie drobne niedociągnięcia, ponieważ historia walki o godność i należyty szacunek dla bohaterek jest po prostu wciągająca i bardzo dobra. Świetnie ukazano jak duże uprzedzenia do innych ras towarzyszyły wtedy Amerykanom. Niektóre zachowania, jak wcześniej wspomniana budowa osobnych toalet albo niechęć do pożyczki dla jednej ze służących ( mimo, że logicznym było to, iż można te pieniądze odciągać z jej tygodniówek ) były po prostu uwłaczające dla drugiej strony, jasno pokazywały gdzie jest ich miejsce. Nigdy nie rozumiałam takich odgórnych uprzedzeń, ktoś kiedyś coś powiedział i od tej pory stało się to prawdą absolutną. Dawno temu ktoś nakreślił czarnoskórych jako ludzi drugiej kategorii i przez to biali mieli prawo nimi pomiatać. Wychodzę z założenia, że wszyscy jesteśmy równi niezależnie od rasy, wykształcenia i religii i trudno mi pojąć czemu innym może to aż tak bardzo przeszkadzać. Tylko dlatego, że ktoś ma inny kolor skóry nie upoważnia do tego, by czuć się lepszym. Niestety historia ukazana w filmie pokazała dobitnie, że jeszcze do niedawna coś takiego jak równość było jedynie wytartym frazesem. Niektóre postacie zachowywały się tak, jakby obawiały się tego, że podając rękę czarnym zarażą się trądem. Tym bardziej spodobała mi się nauczka jaką Minny dała zarozumiałej Hilly – należało sie tej nabzdyczonej babie :)

Najsilniejszą stroną ” Służących ” prócz ukazanej historii jest wyśmienite aktorstwo. Każda z pań wcielająca się w filmową postać wywiązała się bardzo dobrze ze swojego zadania. Najbardziej w pamięć zapada kreacja Bryce, czyli filmowej Hilly, Octavii ( Minny ) oraz słoneczka całej produkcji, czyli przesympatycznej Cellii Foote w brawurowym wykonaniu Jessiki Chastain. Jej bohaterka była tak urocza, ciepła i nieskażona wyniosłym podejściem do czarnych, że sama zapragnęłam u niej pracować. Rozczuliła mnie scena, gdy odmówiła zjedzenia obiadu w jadalni i dosiadła się do Minny, bo jak stwierdziła ” tu czuje się najlepiej „. Jej przeciwieństwo, czyli pani Hollbrook to jeden z najlepszych czarnych charakterów A.D. 2011 – aż dziwi brak nominacji do Oscara, ponieważ jej kreacja warta była każdej statuetki. Wykreować taką antypatyczną dziewczynę, by widz przez cały seans życzył jej porażki to duży wyczyn. Łatwo można przeszarżować, na szczęście Howard idealnie wpasowała się w założenia scenariusza. Na duże brawa zasłużyła również Octavia Spencer ( słusznie nagrodzona Oscarem ) tworząc waleczną i jednocześnie gotową skoczyć za swoją przyjaciółką w ogień postać. Nominowana do nagrody Akademii Viola Davis nie odstawała kunsztem aktorskim od swoich koleżanek jednak według mnie nie zasłużyła na statuetkę ( Meryl Streep jako Margaret Thatcher była o wiele lepsza i słusznie została wyróżniona ) i słusznie jej nie dostała :) Urocza Emma Stone zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, do tej pory kojarzyłam ją z raczej lekkich filmów – komedii romantycznych i dla młodzieży. Co do panów to nie ma za wiele o czym pisać, w tym przypadku musieli uznać wyższość aktorek – zostali przez nich całkowicie przyćmieni.

” The Help ” to przede wszystkim kino kobiece. Opowieść o tym, że każda jednostka ma prawo do szczęścia i godnego życia, nikt nie ma takiej mocy by ingerować w te rejony. Najważniejsza jest tu przyjaźń, wzajemne zrozumienie i dążenie do celu – ukazania prawdy, która często nie może wyjść na światło dzienne przez strach i niesprawiedliwe uprzedzenia. Film pokazuje, że warto jest żyć w zgodzie ze swoimi przekonaniami, nawet gdy nie mamy po swojej stronie zbyt wielu sojuszników. Jeśli nie mamy złych zamiarów i wiemy, że nasza walka ma sens to warto ją toczyć – nawet jeśli nie wszyscy są jej przychylni. Najważniejsze jest, by żyć w zgodzie ze swoim sumieniem.

Dodaj komentarz