House at the End of the Street – recenzja

Po prawie dwumiesięcznej nieobecności na blogu spowodowanej permanentnym brakiem czasu ( i świątecznym lenistwem ) postanowiłam znów zacząć zamieszczać recki. Trochę już stęskniłam się za pisaniem, poza tym nie obejrzałam w tym czasie zbyt wielu tytułów więc nie miałam za bardzo o czym pisać – to tak gwoli wyjaśnienia dla tych, którzy już zwątpili w mój powrót. Jako, że nastała zima, a co za tym idzie i pogoda nie nastraja do spacerów dla większości ludzi idealnym panaceum na nudę są filmy. Dla mnie również ( oraz seriale, które zaczęłam namiętnie oglądać ) więc mozolnie nadrabiam filmowe zaległości – przede mną jeszcze oscarowy czas, ale to zaliczę chyba dopiero na początku lutego – przy niektórych tworach made in Hollywood powstaną właśnie takie jak ta recenzje. A więc miłego czytania i witajcie z powrotem :)

house-at-the-end-of-the-street-lawrence

Każda ulica ma swój koniec, a na ogół na owym końcu znajdują się domy. Logiczne, prawda? O takim właśnie domostwie postanowił opowiedzieć reżyser, a że Amerykanom nie straszne jest powielanie wciąż tych samych historii powstał sobie scenariusz. Krążył on sobie od wytwórni do wytwórni, aż w końcu jakiś samarytanin ulitował się nad nim i postanowił nakręcić na jego podstawie film. Zdjęcia nakręcono już szmat czasu temu – gdzieś chyba w 2010 roku. W głównej roli obsadzono wschodzącą gwiazdę Hollywood i świeżo nominowaną do Oscara Jennifer Lawrence – znaną większości z ekranizacji „Igrzysk Śmierci”.
Nie wiem czemu obraz musiał czekać prawie dwa lata na premierę, ale takowa w końcu nadeszła. Pomieszanie thrillera, sensacji i horroru zawsze działało na mnie in plus, także napaliłam się na seans. Nie zniechęciła mnie nawet rozmowa z moim lubym, który bezlitośnie zaatakował mnie spoilerem i stwierdzeniem, że „straszne gówno z tego wyszło” – na Polskę musiałaby spaść bomba atomowa aby odwieść mnie od obejrzenia filmu, na który czekam. Także po dotarciu do domu ( pozdrawiam PKP ), styczniowym wieczorem zasiadłam z laptopem na kolanach i herbatą w rękach by przekonać się na własne oczy jaki sekret skrywa „Dom na końcu drogi”.

Początek był naprawdę klimatyczny – burza, zamazany obraz, otępiała dziewczynka atakująca rodziców – istna psychodela. Nie wiem czemu, ale obstawiałam opętanie, to pewnie przez ten dziwny wzrok blondynki. Niestety, to co najlepsze twórcy zaserwowali nam na wstępie. Potem następuję typowy dla gatunku przeskok w czasie i wprowadzenie się nowej rodzinki. Zły agent nieruchomości sprzedaje Elissie i jej mamie dom w sąsiedztwie słynnego na całe miasteczko miejsca zbrodni. Podobno nikt tam nie mieszka, ale już pierwszej nocy Sarah ( Elisabeth Shue ) dostrzega światła w oknach domostwa. Krótkie śledztwo i widz zostaje poinformowany, że tajemniczym lokatorem jest Ryan ( Max Thieriot ), syn zamordowanego małżeństwa. Czary mary nie do wiary… mija krótka chwila i Elissa zaprzyjaźnia się z przystojnym blondynem. Wkrótce na jak zaczynają wychodzić makabryczne fakty, a tajemnica jaką skrywa piwnica starego domu nie jest już bezpieczna.
No więc tak… Mamy tu do czynienia z zagadką, którą reżyser w nieumiejętny sposób próbuje nam odsłaniać kawałek po kawałku. Niestety marny jego trud, ponieważ co inteligentniejsi widzowie sami dojdą do prawy i poskładają wszystko w logiczną całość w mniej niż pierwsze pół godziny. Ja konwencję filmu załapałam z lekkim opóźnieniem, tłumaczę to sobie długą przerwą od oglądania :), ale potem potrzebowałam dosłownie chwilki by dośpiewać sobie resztę. Końcówka to powielanie jednego schematu za drugim, to pewnie zasługa scenarzysty, który postanowił stworzyć tak oklepaną historię byśmy nie musieli za bardzo męczyć swoich zwoi mózgowych – tak przynajmniej podejrzewam.

House at the end of the street new pic (8)
Tak sobie teraz myślę, że gdyby za pisanie konspektu zabrał się ktoś z większą wyobraźnią moglibyśmy dostać kawałek naprawdę dobrego kina grozy. Temat zaniedbanego i opuszczonego domu straszącego mieszkańców samym swym wyglądem jest sam w sobie kopalnią pomysłów. Można by to lekko podrasować i mielibyśmy porządne straszydło, a zamiast tego mamy odgrzewanego kotleta z tym samym, do znudzenia granym, motywem.
W ogóle co to za pomysł by dużą część fabuły zdradzać samym trailerem? Gdzie tu zabawa w zgadywanie skoro kluczowe dla fabuły momenty widzieliśmy już w zapowiedzi? Dzięki temu już od napisów początkowych wiedziałam, że z Ryanem jest coś nie tak. Jedynie historia jego siostry jest jako tako ukazana, tzn. ma swoje dobre momenty.

Napięcia typowego dla thrillero-horrorów nie za bardzo tu uświadczymy. Twórca coś tam próbował wymyśleć ale szczerze to nie za dobrze mu wyszło. Najbardziej przerażał mnie widok domu i sekwencja początkowego morderstwa, może jeszcze pierwsza ucieczka Carrie Anne. Akcję napędzała w dużej mierze muzyka, bez niej obraz radziłby sobie o wiele gorzej. Aktorstwo było niezłe, przynajmniej dla mnie. Oczywiście największą gwiazdą w ekipie była Jennifer – według mnie zagrała dobrze. Widać, że ma talent i potrafi odnaleźć się w każdej filmowej stylistyce. Dla jej fanów dodatkową atrakcją będzie news, że w filmie możemy usłyszeć jak śpiewa i szczerze przyznam – robi wrażenie. Widać, że mamy do czynienia z wszechstronnie utalentowanym dziewczęciem :) Najprzystojniejszy z całej ekipy był Max i gdy dopadała mnie nuda mogłam sobie chociaż na niego popatrzeć.

ryan-hateots

Powoli zaczynam wątpić, że w najbliższym czasie natrafię na opowieść grozy choćby pokroju „Sinistera”. Teraz każdy stawia na jump-scenki zapominając o spójnej i ciekawej historii. Co mi z tego, że na całe dziewięćdziesiąt minut przypadają dwa, trzy fajne fragmenty skoro cała reszta rozlatuje się w rękach? Apel do inteligentnych scenarzystów – panowie nie chowajcie się po kątach w przydrożnych barach, pokażcie światu, że istniejecie i nie jesteśmy skazani na miałkie i bezpłciowe historyjki o niczym.
Podsumowując – „House at the end of the street” mógł być filmem dobrym, ale tylko w teorii. W praktyce to kolejna odsłona familijnego kina grozy, nic nie wnosząca do gatunku. Ani się człowiek porządnie nie wystraszy, ani nie zaciekawi historią a tu już lecą napisy końcowe. Frajdę z seansu będą mieli chyba fani Lawrence, która często chadza po ekranie w bokserce prezentując swój – ładny – dekolt.
Nie sprawdzałam jeszcze rozpiski na ten rok, więc nie wiem jakie horrory szykują w najbliższych miesiącach twórcy. Mam jedynie nadzieję, że nie będą to filmy pokroju „Domku…” bo inaczej widzowie pomrą z nudów na salach kinowych :)
Ostatecznie produkcję oceniłam na 5/10. To chyba idealna ocena, bo prócz występu Jennifer i Elisabeth cała reszta jest do bólu średnia. Niestety. A skoro mamy już styczeń to życzę wam i sobie lepszych opowieści grozy w tym 2013 roku. Pozdrawiam.

HITEOTS-house-at-the-end-of-the-street-2012-32503722-720-477

%ED%95%98%EC%9A%B0%EC%8A%A4%EC%95%B3%EB%8D%94_%EC%97%94%EB%93%9C%EC%98%A4%EB%B8%8C%EB%8D%94_%EC%8A%A4%ED%8A%B8%EB%A6%AC%ED%8A%B8

Dodaj komentarz